Samosia

Ciężko się patrzy na dorastające dziecko. Niby się cieszysz, momentami pękasz z dumy a z drugiej strony chciałabyś, żeby ten okres niemowlęcej bezbronności trwał wiecznie. Chciałabyś non stop tulić, całować, nosić, karmić i – wbrew pozorom – wstawać w nocy milion razy. Chcesz być potrzebna, po prostu. Myślałam, że moment samodzielności u dziecka przychodzi późno, albo co najmniej w wieku 5-6 lat. Ale nie. Ten okres wbił się do nas na mieszkanie, bez większych ceregieli już jakiś czas temu, roszcząc sobie prawo do decydowania co, gdzie, kiedy i w jaki sposób.

W ogóle temat samodzielności to śliski kawałek chleba. Bo czasami marzysz żeby dziecko zrobiło już coś samo, zaczynając od siadania, raczkowania, chodzenia po pierwsze słowa włącznie. Ułatwia to niewątpliwie komunikację i funkcjonowanie całego domu. No nie da się ukryć. Ale, odkrywając Amerykę, na tym dziecko nie poprzestaje. Idzie jak burza, zdobywając swoje kolejne szczyty na liście top 10 na dany miesiąc. I wcale nie pyta Cię o zgodę, tylko zabiera się samo do działania, mając nadzieję, że Ty nie pokrzyżujesz mu planów i spokojnie będziesz obserwować i w odpowiedniej chwili poderwiesz się z miejsca żeby obsypać małego zdobywcę oklaskami na stojąco. A co Ty robisz? Patrzysz? Pozwalasz? A może jednak trochę przeszkadzasz? I nie mówię tutaj tylko o słowu „nie”. Chodzi o zwykłe „daj Ci pomogę”, „sama Ci podam”, „nakarmię Cię” i wiele wiele innych irytujących dzieci czynności.

Ostatnio podczas rozmowy właśnie na ten temat z jedną bliską mi osobą, złapałam się na tym, że też mam z tym problem. Nie zawsze pozwalam Tosi zrobić coś samodzielnie i zaczęłam nad tym pracować. Oczywiście nie możemy pozwolić dzieciom na wszystko – jasna sprawa ale dlaczego dwulatek nie może spróbować nalać sobie soku do kubeczka? – Bo rozleje – przyjdzie Wam pewnie do głowy. Owszem, ale co z tego. Kiedyś musi się tego nauczyć. Czemu nie może samo zamieszać herbaty w kubku, zjeść całej – nie pokrojonej  na trójkąty, kwadraty – kanapki, posmarować masłem chleba, dosypać mąki do ciasta, umyć podłogi, zamieść piasek z płytek, umyć szafeczki, wyjąć samemu łyżki z szuflady albo jogurt z lodówki – skoro chce? Dlaczego? Wiecie? Bo nam się nie chce. Bo to nas kosztuje jakiś tam większy czy mniejszy wysiłek. Bo trzeba najpierw wytłumaczyć jak, uzbroić się często w czas i cierpliwość, pohamować siebie żeby w pewnym momencie nie zabrać tej skarpetki, która po raz setny próbuje wylądować na stopie i zrobić to za tego małego, łaknącego nowych umiejętności, człowieczka.

Ileż my głupich rzeczy robimy z tego naszego niechcenia. Ileż zamykamy możliwości dzieciom! Same robimy z dzieci leni. Teraz jeszcze walczą i się buntują, że chcą same ale już niedługo – bo sądzę, że jak będzie miało 5-6 lat, to nasze wyręczanie ze wszystkiego, zemści się tylko na nas, kiedy powiemy, że trzeba posprzątać zabawki w pokoju.  Mnie to trochę uderzyło powiem Wam szczerze. I nie dramatyzuję ale czasami w tym naszym pędzie zapominamy o tak prostych rzeczach. Zapominamy się zatrzymać i spróbować wytłumaczyć, pokazać i dodać otuchy, kibicować. Zamiast tego albo popędzamy, albo wyręczamy albo się denerwujemy – i gdzie tu logika, kiedy dziecko po prostu chce się uczyć?

Odkąd to sobie uświadomiłam wspinam się na wyżyny czujności i cierpliwości i daję Antosi możliwość uczenia się nawet za cenę zalanej podłogi w kuchni czy wydłużonego czasu szykowania się na dwór. Kiedyś musi się nauczyć ubierać sama, z czasem będzie robiła to sprawniej – wystarczy ćwiczyć, a przecież trening czyni mistrza! Uzbrojenie się w cierpliwość z dnia na dzień przynosi kolejne okrzyki zadowolenia kiedy uda jej się coś zrobić całkiem sama. Uśmiech, zachwyt i szczęście wymalowane na tej małej rumianej twarzy jest bezcenny! I to też nie jest tak, że wcześniej ją we wszystkim wyręczałam – co to to nie 🙂 Ale ostatnio trochę się zagalopowałam w tej pomocy, teraz mam nadzieję, że tej czujności nie zgubię i mądrze będę pomagać swojej 2,5 latce odkrywać samodzielnie świat!

Dodaj komentarz