W jakiej porze roku byś nie urodziła to zawsze jest źle.
Jesień? Ciągle pada….Zima? O nie! Mróz, śnieg, ubieranie w milion warstwa niemowlaka i siedzenie prawie non stop w domu.Wiosna? No jak to dziecko ubrać? No jak? Raz zimno, raz ciepło i to odwieczne pytanie: wkładać czapeczkę?Lato? Gorąc, nie ma się jak ruszyć z domu bo przecież maluch się ugotuje w gondoli. Dawać wody? Kurde… położna mówiła, że nic poza mlekiem matki do skończonego 3 miesiąca, czyli że maluch będzie na piersi 24/h???
I tak źle i tak niedobrze, także mamo przygotuj się na wzięcie udziału wraz z innymi mamuśkami w licytacji pod tytułem „kto miał gorzej”.
My z Młodą mamy za sobą historię z pogranicza wiosny i lata. Jak się rodziła było 15 stopni i padało, tydzień później śmigałam z nią na spacerki w krótkim rękawku, spódnicy i sandałach bo na termometrze było 26 stopni i bezchmurne niebo. Na okres przejściowy wypracowałam sobie niezbędnik na spacery, który świetnie się sprawdził:
- kocyk – jakby nagle zrobiło się zimno i dziecię mogłoby zmarznąć;
- flanelowa pieluszka – jakby koc okazał się zbyt ciepły ;-);
- parasolka – żeby osłonić Młodą od słońca rzecz jasna – żadnych tetrowych pieluch wiszących na wózku, pamiętajcie 😉
- body z długim rękawem lub sweterek, spodenki i ta nieszczęsna czapeczka – w razie „w” jakby w krótkim było za zimno i analogicznie na odwrót – coś dodatkowego z krótkim rękawem;
- moskitiera – jakbym zawędrowała do lasu;
- folia przeciwdeszczowa – jakby nagle się rozpadało :D.
To zawsze znajdowało się pod wózkiem albo w torbie i towarzyszyło mi wszędzie bo od początku robiłyśmy z Młodą 2-3 godzinne spacerki i nie chciałam żeby pogoda popsuła nam plany albo żebym musiała biec sprintem przez pół miasta bo zimno, bo pada itd.
ALE
Jednym z większych wyzywań dla mnie było przetrwanie upałów z dwu-trzymiesięcznym bobasem. O losie… To był sajgon powiem wam. Wtedy prawie non stop grzało tak, że na spacer można było wyjść TYLKO od 6:30 (wiecie Młoda Mamuśka już od jakiejś 5:30 czasami nie śpi :D, przynajmniej mnie się tak zdarzało) do około 9:30 a później dopiero koło 18:30. Naprawdę nie dało się inaczej bo zanim włożyłaś dziecko do gondoli to i ty i maluch był cały mokry. Więc trzeba było sobie jakoś radzić w domu… a to też nie należało do najłatwiejszych.
Po pierwsze – okna i rolety.
Okna musiały być pozamykane, nie ma bata. Zwłaszcza, że okno w pokoju w którym najczęściej wtedy przebywałyśmy było od południa. Ale przy 35 stopniach na zewnątrz bez dodatkowej izolacji – czytaj: rolet – i tak nie dałoby rady normalnie funkcjonować. W pokoju panował więc lekki pół mrok co doprowadzało do lekkiej irytacji i niemożności funkcjonowania – no bo ileż tak można siedzieć c’nie? No ale narzekać nie ma co – ważne że żar nie wpadał do pokoju i było odrobinę mniej duszno.
Po drugie – woda.
Niestety nie przetrwałabym chyba tych wakacji gdybym nie zaczęła podawać Młodej wody. Gdyby nie to, dzidziul wisiałby na piersi naprawdę 24/h. Na moje szczęście nie miała żadnego problemu z tolerowaniem butelki z wodą i kilka pociągnięć w ciągu dnia spokojnie jej wystarczało między karmieniami. Generalnie jak udało Wam się przetrwać upały tylko na piersi to szacun – serio.
Po trzecie – kąpiele.
Oooo to chyba była jedna z lepszych rzeczy jaką robiłam i która dawała ukojenie Małej. 2-3 razy w ciągu dnia ją przepluskiwałam w wanience. Była później spokojniejsza, miała ochotę się „bawić” albo dłużej spała podczas drzemki a ja wypracowałam sobie mięśnie ramion od noszenia wanienki z wodą do pokoju (tak mogłam ją myć w łazience ale w pokoju niestety było mi najwygodniej nawet jak trzeba było przytaszczyć wanienkę :D)
Po czwarte – poszukiwania chłodnego miejsca.
Przemieszczałyśmy się z Małą po całym domu włączając w to piwnicę i łazienkę, bo tam najnormalniej w świecie było najchłodniej. I wiem, że może to brzmieć dziwacznie ale kiedy jesteś mamą trzymiesięcznego bobasa z którego się po prostu leje od gorąca nawet siedzenie w piwnicy jest spoko xD albo w łazience (możesz przy okazji posprzątać abo nastawić pranie, ja przynajmniej tak robiłam wyciskając co się da z danych mi możliwości 😀 )
Po piąte – do rosołu.
Często Młoda leżała sobie na macie, łóżku rozebrana do rosołu. W razie awarii podkładałam pieluszki z ceratką. Takie wietrzenie parę razy w ciągu dnia skutkowało tym, że Mała była spokojniejsza, mniej marudna i lepiej współpracowała.
Cóż trzeba sobie jakoś radzić w takie upały. Dorośli czasem ledwo funkcjonują a co dopiero takie bobasy. Nic dziwnego, że wtedy są bardziej markotne i płaczliwe. Nie pozostaje nam nic innego jak tylko im w tym wszystkim trochę ulżyć. Z trzylatką jest trochę łatwiej muszę przyznać ale i schematy trochę podobne do tych bobasowych bo też zdarza nam się przepluskanie w wannie w ciągu dnia, podsuwanie szklanek wody czy zamykanie okien 😉
Mamusie bobasów życzę Wam powodzenia w te upalne dni i pomimo trudów – cieszcie się latem bo zimą to dopiero byłby sajgon, jakby to powiedziały mamy zimowych maluchów ;).
Jeśli spodobał Ci się ten wpis i uważasz, że warto go przeczytać, będę bardzo wdzięczna jeśli wyrazisz to w komentarzu, dasz like lub nawet udostępnisz 🙂
Zapraszam także do polubienia fan page Oh Mummy! na Facebooku, oraz obserwowania nas na Instagramie 🙂