Bycie etatową mamą nie jest łatwe i choć wiem, że nie musiałabym daleko szukać, żeby przekonać się, że inni mają gorzej to przyznaję się bez bicia, że ostatnie dni dały mi w kość i jedyne co cisnęło mi się na usta to salwy narzekań i frustracji. Siedzenie w domu z przeziębionym Maluchem, kiedy samemu czujesz się średnio daje w kość.
Maluch w trakcie choroby potrzebuje Cię całej dla siebie, potrzebuje uwagi, skupienia i cierpliwości, której czasami brak. Włączysz bajkę? Po 2 minutach ciągnie Cię za sobą na kanapę a Ty odkładasz kubek chłodnej już herbaty i idziesz za nią, bierzesz na kolana, przykrywasz kocem i razem śledzicie przygody Kubusia Puchatka. To przez kilka dni będzie się tyczyło wszystkiego – klocków, książeczek, misiów, karmienia lali – WSZYSTKIEGO. Obiad albo się zrobi albo nie. Pranie się poskłada albo nie. Odkurzanie i porządkowanie kuchni – może później, może wieczorem. Może bo wieczorem masz ochotę walnąć się na kanapę i bezczynnie leżeć. Ta całodniowa atencja, wysysa energię i swój kryzys miałam wczoraj. Szwędałam się po domu z miną cierpiętnicy. Na obiad była pizza, dzień upłynął mi wymyślaniu kolejnych wspólnych zabaw z Małą a w okolicach 17 padłam jak długa na łóżko i spałam, kiedy Antosia z Tatą bawili się w pokoju obok.
Pewnie bym tak trwała w tym stanie mizerności i niezadowolenia jeszcze długo gdyby nie ta drzemka. Leżąc tak i próbując zasnąć zastanawiałam się z czym tak w ogóle mam problem? Mała był marudna przez pierwsze 2-3 dni a teraz świetnie i grzecznie się bawi – ze mną co prawda, ale jest spokojna i zadowolona. Nie protestuje gdy widzi syrop, pozwala sobie zakrapiać nos i go czyścić, apetyt jej wrócił. Mąż po pracy siedzi z Nami i pomaga choć sam nie za dobrze się czuje. A ja chodzę jakby mnie coś porządnie ugryzło i coś tylko burczę…Nawet samą mnie to męczy a co dopiero innych… Po tych niezbyt przyjemnych refleksjach zasnęłam a gdy po przebudzeniu spojrzałam w lustro, stwierdziłam, że przyczyna frustracji właśnie na mnie łypie i nie wygląda za dobrze. Włosy związane w niechlujny kok, na twarzy makijaż – a raczej jego resztki i z całą pewnością lepszy brak makijażu niż coś takiego i ten strój – szary T-shirt, szare leginsy, szary sweter – zero jakiegokolwiek koloru. Masakra. Od razu sięgnęłam po szczotkę i doprowadziłam włosy to jako-takiego ładu, mascara otworzyła mi jeszcze trochę zaspane oczy a róż na policzkach dodał mi choć odrobinę koloru, do tego małe czerwone kolczyki i już było ciut lepiej. I w tym momencie narodziło się postanowienie BIORĘ SIĘ W GARŚĆ!
I tak oto dziś obudziłam się bez zbędnego jęczenia. Zjedliśmy z Mężem wspólne śniadaniem, następnie przebrałam Brzdąca, zaparzyłam kawę i ruszyłam do łazienki. Na leginsy nie mogłam nawet dziś spojrzeć. Założyłam fioletową sukienkę, włosy starannie upięłam i zrobiłam dokładny makijaż. Antosia w tym czasie przekładała sobie miski, układała spinacze i biegała zadowolona po kolejne miśki, które umieszczała w miskach. Dopiłam spokojnie kawę, spryskałam się ulubionymi perfumami, założyłam kolczyki i poczułam się fantastycznie! Uśmiech zagościł na mojej twarzy i utrzymuje się do teraz! Z Antosią ogarnęłyśmy mieszkanie, nastawiłam obiad i bawiłam się z Małą aż do drzemki. A wieczorem postawię kropkę nad i – pomaluję paznokcie i siądziemy z Mężem przy winie.
Każda kobieta musi czasami się „odgruzować”, po prostu musi. Bo gdy trochę o siebie zadba, założy ulubioną sukienkę, umaluje się, od razu staje się milsza we współpracy z otoczeniem 😀