Pozytywny baby blues?

Mówią, że ciąża to swoisty emocjonalny rollercoaster ale najgorsze przychodzi chwilę po porodzie.

Kiedy po trudach porodu tulisz swoje maleństwo, wydaje Ci się, że najgorsze masz już za sobą. Jesteś prawdopodobnie najbardziej zmęczoną kobietą na ziemi ale zarazem najszczęśliwszą. Odpoczywasz, cieszysz się tymi dwoma godzinami kontaktu skóra do skóry, nie interesuje Cię już w ogóle to, co się wokół dzieje. Położne, lekarze, salowe co trochę do Ciebie podchodzą, sprawdzają czy wszystko jest dobrze. W międzyczasie przyjmowana jest kolejna pacjentka do porodu, a Ty mimowolnie uśmiechasz się na samą myśl, że masz to już za sobą. Koniec ciąży równa się końcowi niekontrolowanego wybuchu płaczu, przechodzenia w przeciągu sekundy z łez po śmiech aż do złości. Czujesz się wolna, lekka i szczęśliwa. Jeszcze przez jakiś czas oksytocyna robi swoje.

Przebywacie z maluchem w szpitalu. Noworodek przechodzi szereg rutynowych badań, podawane są pierwsze szczepienia. Odliczasz dni do wyjścia do domu. Zaczynacie trzecią dobę. Myślisz sobie, cudownie! Dziś będę w domu! Przecież standardowo po porodzie naturalnym wypisują do domu. I nagle spada to na Ciebie jak grom z jasnego nieba – noworodek ma żółtaczkę, muszą zbadać poziom bilirubiny bo jego delikatna skórka jest jednak nazbyt żółta. Pobyt w szpitalu się przedłuża i zbiega się to idealnie w czasie z… początkiem baby blues. Nie ma chyba gorszego miejsca na początki tej emocjonalnej jazdy bez trzymanki jak szpital, zwłaszcza jak Twój bezbronny maluch poddawany jest kolejnym dodatkowym a nie już rutynowym badaniom. Naturalnym jest, że się martwisz, rozmyślasz, wertujesz internet i sprawdzasz wszystko po dziesięć razy, dopytujesz lekarzy i pielęgniarki o każdą najmniejszą rzecz ale baby blues sprawia, że przeżywasz to 100 razy bardziej. Ze stresu ściska Ci się żołądek, każda kolejna informacja przyjmowana jest z zaciśniętymi wargami, żeby po wyjściu pediatry rozryczeć się zakrywając twarz poduszką. Niby nic groźnego się nie dzieje, duża część noworodków przechodzi żółtaczkę, bywa też i tak, że żółtaczka jest wzmożona i trzeba malucha naświetlać przez dobę czy półtorej. OK, ale to oznacza, że zostajesz w szpitalu właśnie dodatkową dobę lub dwie. Kiedy do tego obrazka dodasz ogromną tęsknotę za mężem i córeczką, to jawi nam się obraz kobiety zalanej łzami. I to nie jest tak, że ona sobie na to pozwala. Walczy z tym z całych sił. Wie, że musi się wziąć w garść bo ją to zamęcza. Tylko to uczucie smutku, beznadziei, tęsknoty jest tak ogromne, że sobie z tym sama nie radzi. Dzwoni więc do jedynej osoby, która może jej w tym pomóc – do męża, choć wie, że jemu też jest trudno. Egoizm i chęć emocjonalnego katharsis bierze jednak górę i szlocha do słuchawki mówiąc „dzi-siaj nie wyj-dzie-my…” żeby po chwili uśmiechnąć się a nawet zaśmiać do słuchawki. Obiecuje, że będzie silna, że zbierze się w sobie chociaż nikt od niej tego w tym momencie nie wymaga. Po rozmowie czuje się silniejsza. Popołudniu odbiera telefon od męża z pytaniem czy może na sekundkę wyjść przed oddział żeby wziąć zakupy bo zanim zostanie dłużej musi coś jeszcze załatwić. Upewniwszy się, że maluch śpi a koleżanka obok obiecała puścić sygnał jak tylko się przebudzi, wychodzi przed oddział i czuje jak serce jej się ściska i łzy napływają do oczu bo mała 3,5 latka biegnie do niej i rzuca jej się na szyję wołając radośnie „Mama!”. Tuli ją mocno do siebie, spoglądając na męża i szepcze mu tylko „dziękuję!”. Wie, że tę chwilę zapamięta na długo.

Kolejne dni przynoszą kolejne badania, bo żółtaczka nadal jest dość intensywna, do tego dochodzi badanie brzuszka a przede wszystkim wątroby – działanie profilaktyczne w takich wypadkach ale nie da się tego przetłumaczyć racjonalnie młodej, rozemocjonowanej mamie. Ale nadchodzi jeden moment, kiedy w końcu słyszysz dzwonek przebudzenia – rozklejasz się przy lekarzu, który zleca kolejne badania. Łzy i szloch jest tak intensywny, że lekarz najpierw nie wie co się dzieje a później łagodnie tłumaczy, że rozumie zmartwienie ale to tylko badania profilaktyczne, że wszystko wraca do normy ale trzeba codziennie wszystko kontrolować, że to normalne, że tak to przeżywasz i dodaje jedno zdanie już wychodząc z sali – po porodzie wszyscy skupiają się na noworodkach, to one są numerem jeden a nikt nie myśli o emocjach młodej mamy i o tym, że po kilku dniach od porodu ich stan emocjonalny jest często rozchwiany i każda informacja, że z maluszkiem coś się dzieje, jest przyjmowana po stokroć bardziej emocjonalnie a lekarze podając suche informacje całkowicie o tym zapominają.

Dokładnie tak jest. Nie ma gorszego momentu na przyjście baby blues jak przedłużający się pobyt w szpitalu, kiedy diagnozowany jest twój bezbronny maluch. Zupełnie inaczej jest w domu, kiedy otaczają Cię najbliżsi. Dają Ci wsparcie, miłość.

Kiedy wracasz wreszcie do domu po tygodniowym pobycie w szpitalu baby blues minął, bo pojawiła się miłość na wyciągnięcie ręki. Szczęście, spokój wewnętrzny, poczucie bycia kochanym sprawiło, że mimo że płaczliwość jeszcze kilka dni się utrzymywała to bynajmniej nie były to łzy bezsilności, poczucia beznadziei czy okropnego wewnętrznego smutku. Były to łzy wzruszenia i szczęścia. Wtedy płacze się już tylko dlatego, że widzisz jak starsza siostra całuje młodszego brata, jak mąż przynosi Ci śniadanie, jak całą czwórką siedzicie wspólnie na kanapie. Rodzina daje ogromną siłę i tylko ona może zamienić koszmarny baby blues w skrzynię pełną wzruszających wspomnień.

Jeśli spodobał Ci się ten wpis i uważasz, że warto go przeczytać, będę bardzo wdzięczna jeśli wyrazisz to w komentarzu, dasz like lub nawet udostępnisz 🙂

Zapraszam także do polubienia fan page Oh Mummy! na Facebooku, oraz obserwowania nas na Instagramie 

Dodaj komentarz