Ach śpij kochanie

Sen – tak naprawdę doceniasz go dopiero jak pojawia się na świecie Dzidziul. To taki kolejny jakże prawdziwy absurd naszego życia, który traktowałam trochę z przymrużeniem oka. Tylko, że teraz cieszę się jak to oko mogę zmrużyć choć na pół godzinki!

Na pewno droga mamo słyszałaś będąc w ciąży i Ty droga przyszła mamo usłyszysz – śpij póki możesz. Dobra, mnie to specjalnie nie przeszkadzało (choć znam osoby, które ‚takie gadanie’ doprowadzało do szaleństwa) bo spać lubię a w ciąży ta przypadłość okazała się silniejsza ode mnie i zasypiałam wszędzie i w każdej pozycji (prócz na brzuchu niestety – i nie to nie jest prawda, że po porodzie spać na brzuchu będziesz mogła – nie, nie, nie a wiesz czemu? bo okazuje się, że karmisz i jak tylko przekręcasz się na brzuch przestajesz się cieszyć, że teraz wreszcie masz takie fajne duże piersi, zaczynasz się z tego cieszyć dopiero po jakiś dwóch miesiącach). Ale wracając – potrafiłam zasnąć w autobusie, obudzić się na przesiadkę w metrze, znowu zasnąć żeby potem przesiąść się do tramwaju i tam znowu na pięć minut złapać drzemkę, albo czekając w domu na drugą kolację wigilijną siedząc na kanapie. Sen dopadał mnie o każdej porze dnia i nocy. Szkoda tylko, że w sumie nie można wyspać się na zapas albo tej przypadłości przekazać Dzidziulowi na początku jego jestestwa. Wow! To dopiero byłoby cudowne, bo mój Dzidziul od samego początku spać nie chciał. Ot tak. Wszyscy mi powtarzali „minie jak skończy trzy miesiące” i może ta zasada faktycznie się sprawdza w kwestiach rozróżniania dnia od nocy, braku kolek itd. ale co do snu – not so much.

Tak naprawdę to spodziewałam się tego przez pierwsze trzy miesiące. Wstawałam do Małej 5 -6 razy w nocy, w dzień sobie drzemała po godzince – czasami leżąc na mnie, czasami w łóżeczku – różnie to bywało. Ale trzy miesiące minęły i zgadnijcie co się zmieniło – prawie nic. Pamiętam jak przyjechała do mnie moja Anna w okolicach lipca rok temu i spytała mnie jak u nas i pamiętam to jak dziś jak odpowiedziałam jej, że ogólnie to super, że jestem szczęśliwa ale tak bardzo chciałabym się wyspać. Tego jej współczującego spojrzenia nie zapomnę do dziś. I choć dziś wspominam to z uśmiechem na ustach to wtedy mówiłam to bardzo poważnie i do śmiechu mi nie było. Mijały miesiące a Dzidziul walczył i nie pomagało nic a nauka spania przez całą noc szła po prostu kiepsko. Była woda, była kaszka, lulanie, głaskanie – zero poprawy, statystyka wstawania w nocy spadła do 3-4 razy. Po kryzysie grudniowo – styczniowym w kwestii wstawania w nocy trzeba było coś zmienić. Odłożyłam na bok wszystkie wcześniejsze rady mam, babć, ciotek itd. i postanowiłam się trochę doedukować. Kupiłam książkę – tak serio i naprawdę, NAPRAWDĘ tego nie żałuję i polecam każdemu ku pokrzepieniu serc, że większość ma tak jak ty albo i gorzej i po cudowne rady, o których może i słyszałam ale wydawały mi się po prostu trochę irracjonalne. I tak do mojej kolekcji poradników dzieciowych trafił „Najszczęśliwysz śpioch w okolicy” Harvey’a Karpa a wraz z nim cudowna metoda „obudź i pozwól zasnąć” oraz szum – cudowny, zbawienny szum o którym Wam już wspominałam.

Metoda „obudź i pozwól zasnąć” wydawała się tak bardzo nielogiczna, że trochę podchodziłam do niej z dystansem i myślą, że to nie może się udać. Ale tonący brzytwy się chwyta więc spróbowałam. Wygląda to w skrócie tak: gdy Maluch się budzi weź go na ręce – ululaj lub jak jest taka konieczność daj mleko (w ostateczności – choć na początku tego raczej się nie uniknie), gdy Dzidziul zaśnie na rękach odłóż go do łóżeczka i rozbudź – tak dobrze czytasz – rozbudź, czyli spraw by na kilka sekund otworzył szeroko oczy lub zakwilił aby potem mógł sam spokojnie zamknąć oczka i spać. Szaleństwo co? Można powiedzieć, że to metoda dla masochistów. Bo weź tu człowieku obudź Malucha, którego z takim trudem dopiero co uśpiłaś. Prawdę mówiąc to nie był pikuś i na początku taki schemat powtarza się kilka razy zanim Dzidziul faktycznie zaśnie. Rezultaty widziałam już po pierwszym tygodniu, kiedy Mała szybciej się uspokajała i jadła dwa razy zamiast trzech – czterech. Stwierdziliśmy z mężem, że pójdziemy o krok dalej i dołożyliśmy szum – to był strzał w dziesiątkę! I nie – nie posiadam misia szumisia (choć nie ukrywam, że jest taki piękny, że chętnie bym go przygarnęła a i pewnie sprawdza się dobrze też) posiadam zwykłego laptopa i 10 godzinny szum deszczu, przy którym Tosia zasypia, budzi się w nocy i sama zasypia (chyba, że np. idą jej ząbki to mama biegnie na ratunek) żeby rano obudzić się przy szumie też. Ważne jest aby szum był głośny i gwarantuję Wam – Dzidziula to nie budzi (sami z Mężem przetestowaliśmy to w Zakopanem gdzie Tosia spała z nami w pokoju). Po wprowadzeniu szumu i hardcorowej nauki samodzielnego zasypiania Antonina budzi się raz – czasem coś zje, choć teraz częściej ją po prostu pogłaszczę lub przytulę, przewinę i takie tam. Ona jest wyspana, ja jestem wyspana i wszyscy dookoła nas są szczęśliwi bo my jesteśmy wyspane i przy okazji nie trujemy i nie mendzimy.

Wiecie co? Tak naprawdę to to wszystko nie wygląda tak strasznie z perspektywy czasu – wtedy owszem ale może czasami się po prostu demonizowało pewne kwestie. Prawda jest taka, że dzieci się budzą w nocy. Po prostu. Trzeba to przyjąć na klatę. Można jedynie pomóc dziecku nauczyć się samodzielnego zasypiania, odzwyczaić karmienia w nocy ale wiecie – ono i tak się obudzi bo:

a. ząbkuje,

b. jest przeziębione, chore, ma katar,

c. ma za mokro i żąda zmiany pieluchy,

d. dodaj coś od siebie bo na pewno coś masz :).

Ogólnie jedyne co dodatkowo można zrobić to umilić Maluchowi miejsce do spania. I tak na przykład u nas Tosia śpi z MiauMiauem, strzegą ją dwa misie jeden brązowy, drugi biały, jest lala i ostatnio na zmianę żaba i krówka też, przy uchu jest zawsze kolorowa pieluszka, zaświecona lampka i kilka książeczek na półeczce obok łóżeczka po które Dzidziul sobie sięga i ogląda przed snem.

Dzięki tym metodom Antonina smacznie drzemie już 2,5 godziny (!) a ja mogłam stworzyć dla Was ten oto wpis.

Dodaj komentarz