Są rzeczy ważne i ważniejsze

To nie jest tak, że ktoś mnie do tego przymusił. To nie jest tak, że nie miałam innego wyjścia. To nie jest tak, że to droga na łatwiznę. To naprawdę nie jest tak jak myślisz, bo to było moje marzenie, mój wybór – a raczej nasz. To taką drogę życiową sobie wybrałam, całkiem świadomie korzystając z okazji jaką nam dano. Z własnej nieprzymuszonej woli jestem mamą na cały etat, od świtu do nocy i nie musisz mi współczuć bo jestem teraz najszczęśliwszą kobietą na świecie.

Ciężko się żyje w świecie w którym wszechobecny jest pęd za pracą i wspinanie się po szczeblach kariery. Ciężko żyje się wśród kobiet, które są na maksa aktywne zawodowo i mają dzieci lub jeszcze czekają z założeniem rodziny. Ciężko. Bo kobieta, która wybrała inną drogę – często postrzeganą jako pójście na łatwiznę i lenistwo – jest skazana na odwieczne pytania typu „kiedy wrócisz do pracy, przecież Mała jest już taka duża” albo wyrazy współczucia, że się ciągle siedzi w domu z dzieckiem, wśród garów, niekończącym się praniem i zakupami. Tylko czy ktoś kiedykolwiek w naszych czasach wziął pod uwagę, że może ona tak chce? Że może ona czuje się w tym spełniona i jest szczęśliwa? Ktoś? Ktokolwiek? Wszyscy – no dobra duża część społeczeństwa – patrzy na te zajmujące się dzieckiem i domem, dłużej niż okres trwania macierzyńskiego, kobiety jak na leni, utrzymanki męża, które nie posiadaj żadnych ambicji. A ja Wam przedstawię swój punkt widzenia.

Przez ostatnie dwa miesiące miałam okazję pracować przy naprawdę świetnym i kreatywnym projekcie. Gdy tylko pojawiła się propozycja pracy na pełen etat, 8 godzin dziennie miałam ochotę z marszu powiedzieć „wchodzę w to!” ALE był jeden mały a raczej ogromny szkopuł – Antosia. Do tej pory siedziałyśmy sobie razem w domu i żaden żłobek czy klub malucha nie wchodził w grę. Babcie? Nie. Generalnie sprawa się wykluczała. Ale pojawiła się możliwość pracy z domu. Rozwiało to w większości moje wątpliwości ale nie do końca, bo pozostała część organizacyjna. Ale z mężem stwierdziliśmy, że damy radę to jakoś poukładać. I dało się, owszem. Okazało się że można być jeszcze większym multizadaniowcem. Tylko że… Tosia. Już na drugi dzień bardzo dobitnie pokazywała jak bardzo mnie potrzebuje.  Co trochę mówiła „nie pracuj mamusiu” a ja przez pierwszych parę dni miałam ściśnięte gardło gdy tylko to słyszałam. Z każdym dniem było trochę lepiej. Wypracowałyśmy sobie swój wewnętrzny system. Ja siadałam do pracy, Tosia obok miała rozstawiany swój stoliczek i rysowała, robiła z ciastoliny, naklejała naklejki, gotowała i robiła herbatkowe przyjęcia. Gdy tylko widziałam, że już zaczyna marudzić i zwracać na siebie mocno uwagę, robiłam przerwę i resztę przedpołudnia spędzałyśmy we dwie. I tak to sobie trwało. Wszystko wyglądało ok. Było co prawda trochę więcej buntu na pokładzie, trochę rozdyndania ale generalnie na tą chwilę wydawało mi się, że jest ok.

Po świętach miałam jeszcze trochę wolnego. Zostałyśmy z Tosią we dwie. Tak jak kiedyś. Bez pracy. Bez stawania na głowie żeby wszystko w domu ogarnąć. Na spokojnie. I wtedy uderzyła mnie jedna rzecz. Poczułam ogromną i niewyobrażalną tęsknotę za swoim dzieckiem. Uderzyło mnie to tak mocno, że przez dłuższą chwilę tuliłam Małą mając w oczach łzy. Tosia wcale nie ułatwiała sprawy bo co rusz mówiła „moja kochana mamusia”, „Kocham Cię mamusiu” wtulając się do mnie jeszcze bardziej. Wiecie, nie chcę popadać w jakiś ekstra patetyczny ton. Ale naprawdę, emocje targały mną okrutnie. Spędziłyśmy cudowne, spokojne przedpołudnie. Było układanie puzzli, zabawa w kuchnie, czytanie po raz n-ty przygód trzech świnek, granie w memory, spacer a to wszystko przeplatane różnymi obowiązkami domowymi. Nie było krzyków, nie było buntu, nie było dobitnego zwracania na siebie uwagi. Tosia zaczęła się znowu słuchać. Nawet jak musiałam przygotować obiad w kuchni ona spokojnie zajmowała się sobą w pokoju obok. I jest tak do teraz.

Po tym jednym dniu miałam ochotę rzucić pracę tu i teraz. Ale nie. Pracuję, wróciłam ale jedna bardzo ważna rzecz się zmieniła: nastawienie. Cała ta sytuacja bardzo mocno pokazała mi na nowo moje życiowe priorytety. To co tak naprawdę się dla mnie liczy. Co jest dla mnie numerem jeden, z czego nigdy nie zrezygnuję. Rodzina. To w tym się czuję najlepsza. To w tym się czuję spełniona. To to daje mi największe szczęście. Żadna nawet najbardziej wymarzona praca nie zastąpi mi uśmiechu dziecka, przytulek i tej beztroskiej dziecięcej spontaniczności w okazywaniu uczuć. Żadna. Owszem, świetnie mieć taką odskocznię w postaci pracy – ale to tylko praca. Mam dużo szczęścia, że mój zawód pozwala mi pracować z domu. Ale mam jeszcze więcej szczęścia bo dostałam też możliwość poświęcenia się w całości Rodzinie. I choć pracy nie chcę odpuszczać (przynajmniej na razie:D), bo daje mi to satysfakcję i świetnie daje odciągnąć myśli, to nigdy nie będzie ona ważniejsza od Rodziny. Nigdy. Wiem, że nie mogę się w niej zatracić i rozpędzić bo wtedy łatwo tracę grunt pod nogami i zaczynam się w tym wszystkim gubić. A to jest najgorsze. Praca w sensie pracy etatowej w tym momencie jest dla mnie dodatkiem. Bo mam niewyobrażalne szczęście, że wychowywanie Tosi mogę nazwać swoją prawdziwą i najważniejszą pracą. Najpiękniejszą na świecie.

Ustaliłam sobie więc na nowo priorytety. Przeorganizowałam dzień, harmonogram i mam nadzieję, że będę się tego sumiennie trzymać. Że gdybym za bardzo popłynęła to w porę się ocknę. Ta świąteczna przerwa otworzyła mi oczy. Muszę je teraz tylko pozostawić szeroko otwarte.

Tęskniłam. Ona tęskniła. Mam nadzieję, że już nie zatęsknimy.

 

DSC_0311

 


Jeśli spodobał Ci się ten wpis i uważasz, że warto go przeczytać, będę bardzo wdzięczna jeśli wyrazisz to w komentarzu, dasz like lub nawet udostępnisz 🙂

Zapraszam także do polubienia fan page Oh Mummy! na Facebooku, oraz obserwowania nas na Instagramie 🙂

4 Replies to “Są rzeczy ważne i ważniejsze”

  1. A mnie np imponują kobiety, które świadomie wybierają zawód mama i się w tym odnajdują. Mnie zdecydowanie teraz odpowiada praca zawodowa, ale bardzo chciałabym mieć możliwość zostania z dzieckiem jeśli zajdzie taka potrzeba.

    1. Obyś mogła! 🙂 Trzymam kciuki bo to naprawdę piękna sprawa 🙂

  2. Ja zawsze myślałam, że jak zostanę mamą to połączę i pracę zawodową i wychowanie dziecka, bo przecież wszystkie kobiety tak robią? A teraz kiedy jestem w ciąży, w pracy nie układa mi się tak jakbym chciała – marzę już o spędzaniu czasu ze swoim dzieckiem, o siedzeniu w domu w pieluchach i zupkach. Pewnie moje wyobrażenia o cudownym urlopie macierzyńskim ulegną zmianie jak tylko Maleństwo pojawi się na świecie, ale wiem, że chciałabym zrobić wszystko, żeby przeżyć ten czas najlepiej, najbardziej intensywnie. Nie wiem, co zrobię jak skończy mi się urlop macierzyński: pewnie wszystko będzie zależało od stanu finansów naszej rodziny, ale wiem jedno: nie pozwolę, żeby praca była ważniejsza od dziecka i męża.

    1. Karolina, macierzyństwo to wzloty i upadki, radości, troski ale i ogromne szczęście, niewyobrażalna miłość i mnóstwo niezapomnianych chwil 🙂 Jak tylko ustalisz sobie swoje osobiste priorytety i będziesz je sobie co jakiś czas powtarzać, to na pewno praca nie stanie się ważniejsza od rodziny 🙂 Trzymam za Was kciuki i życzę lekkiego rozwiązania! 🙂

Dodaj komentarz